Ciesz się plajtą! Dlaczego bankructwo może się Grecji opłacać?

„Z pewnością przykład argentyński pokazuje, że bankructwo to wspaniały pomysł” – napisał na swoim blogu ekonomiczny noblista Paul Krugman. Jego słowa to nie ironia. To statystyka.


Nowe El Dorado

Argentyna ogłosiła niewypłacalność w końcu 2001 roku. Jednocześnie zdecydowano o uwolnieniu kursu argentyńskiej waluty peso, który był przez dekadę sztucznie i na wyrost powiązany z kursem dolara amerykańskiego w stosunku 1:1. Oswobodzone peso mocno osłabło. To spowodowało, że zamrożone oszczędności Argentyńczyków w bankach straciły na wartości, bo ceny sprowadzanych zza granicy produktów automatycznie poszły w górę. Niemal 60 proc. społeczeństwa znalazło się poniżej granicy ubóstwa, a jedna czwarta poniżej skrajnej granicy ubóstwa. Jednak tanie peso spowodowało, że dla cudzoziemców sprowadzanie różnych towarów z Argentyny zaczęło się bardzo opłacać.

Tuż po bankructwie, w 2002 roku, gospodarka kraju mocno się skurczyła. PKB spadł o 10,9 proc. Jak zauważają badacze Werner Baer, Diego Margot i Gabriel Montes-Rojas w publikacji „Bankructwo Argentyny i brak poważnych konsekwencji”, na pewno wynikało to z uwolnienia kursu peso, ale trudno dziś stwierdzić, czy był to również wynik ogłoszenia bankructwa. Wiadomo jednak na pewno, że napędzany tanim peso eksport okazał się paliwem rakietowym dla gospodarki. Już w 2003 roku zanotowano wzrost PKB o 8,8 proc., w 2004 – o 9 proc., a w 2005 – o 9,2 proc. Nieźle jak na bankruta.

Co oznacza bankructwo państwa dla jego obywateli?

    Dzięki rozpędzającej się argentyńskiej gospodarce szybko spadało bezrobocie. Gdy Argentyna ogłaszała bankructwo, co czwarta osoba pozostawała be pracy. Na początku 2003 roku było to już 20 proc., 2004 roku – 14,5 proc., a 2005 roku – 12,1 proc.

    Szalejący eksport był oczywiście opodatkowany, a więc coraz więcej pieniędzy wpływało do kasy państwa. O ile na początku 2002 roku deficyt budżetowy, czyli przerost wydatków państwa nad dochodami, wynosił 6,4 proc. PKB, a w 2003 – 2 proc., to już w 2004 roku udało się domknąć budżet z nadwyżką 0,9 proc. W 2005 roku było to już 3,7 proc. Poza rosnącymi dochodami z podatków zbawienne było pozbycie się największej zmory rozpychającej dziurę budżetową – konieczności spłaty potężnych odsetek od długu.


    Ostre cięcie

    Na początku Argentyna spłaciła swoje długi pomocowe zaciągnięte w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Na początku 2006 roku dokonano ostatniej wpłaty. Tym samym Argentyna spłaciła swoje zadłużenie wobec tej organizacji przed czasem, dzięki czemu zaoszczędziła na odsetkach. Mniej więcej w tym samym okresie Buenos Aires dogadało się ze swoimi wierzycielami. Było ich blisko pół miliona. Stworzono specjalną giełdę długu, na której wymieniano stare, śmieciowe obligacje na nowe, świeże. Były one warte mniej więcej jedną trzecią starego długu. W pierwszej rundzie w 2005 roku przystało na to 76 proc. inwestorów. Imprezę jednak powtórzono w 2010 roku, dzięki czemu łącznie 92 proc. inwestorów zgodziło się na ten tzw. haircut (ang. strzyżenie). To m.in. dzięki tej giełdzie dług publiczny Argentyny do jej PKB spadł ze 139,5 proc. na początku 2004 roku do 45 proc. na początku 2011 roku.

    Redukcja długu o 70 proc. to wielkie zwycięstwo Argentyny. Dlaczego większość wierzycieli zdecydowała się na takie ustępstwo? Bo woleli dostać mniej, ale w ogóle dostać cokolwiek. Bankructwo mogło więc się tu przyczynić do tego, że wierzyciele stali się bardziej elastyczni. Badacze Herschel Grossman i John Van Huyck w „Dług jako należności warunkowe…” nazwali to „wybaczalnym bankructwem”. Zarówno kredytobiorcy, jak i kredytodawcy, mają interes w tym, aby negocjować.

    Chociaż istnieje oczywiście ciemna strona plajty. Carmen M. Reinhart, Kenneth S. Rogoff i Miguel A. Savastano w „Nietolerancji długu” wykazali, że szanse na niewypłacalność rosną, jeśli dane państwo ma już za sobą taki epizod. Pokazuje to również przykład Argentyny, która od XIX wieku bankrutowała kilka razy. Podobnie Brazylia, Kolumbia czy Wenezuela. Rynki są bardzo ostrożne w udzielaniu pożyczek dawnym bankrutom, a więc takie państwa muszą płacić bardzo wysokie odsetki od kredytów, które zaciągają.

    Jednak jak zauważają Baer, Margot i Montes-Rojas, Argentyna poprzez rezygnację ze sztywnego kursu przestała być uzależniona od dużych ilości kredytów, wcześniej były one potrzebne ze względu na konieczność zasilania rezerw walut obcych. Jeśli waluta krajowa leciała w dół, bank sprzedawał swoje rezerwy walut obcych i kupował własną walutę, przez co jej kurs rósł. To dzięki temu udawało się utrzymywać kurs peso do dolara 1:1. Drugi powód zaciągania pożyczek, jakim była spłata odsetek od kredytów, również przestał istnieć.

    Naukowcy zauważają również, że nie znajdują potwierdzenia teorie, że bankructwo powoduje odcięcie danego kraju od finansowania na długo. Kredyty do Argentyny zaczęły napływać już w 2005 roku, a rok później osiągnęły już poziom z połowy lat 90. Co więcej, wbrew obawom nawet w najgorszym 2002 roku inwestycje zagraniczne nie ustały.


    Zorba pójdzie w tango?

    Jak stwierdzili Michael Bordon i Kim Oosterlinck w „Czy polityka wpływa na bankructwo? I czy bankructwo wpływa na politykę?”, decyzja o bankructwie jest czysto polityczna. Zwykle szkodzi tym, którzy ją ogłaszają, ale może też być na ich korzyć – w sytuacji, gdy polityka oszczędności wydaje się wyborcom bardziej bolesna niż bankructwo. Również Puman Chuhan i Federico Sturzenegger w „Epizodach bankructwa w latach 90.” zauważają, że chociaż bankructwo z jednej strony implikuje kryzys finansowy, to z drugiej strony oznacza ulgę dla podatników, bo poziom długu spada. Profesor William R. Zame w jednej ze swoich publikacji stwierdził wręcz, że plajta odgrywa pozytywną rolę w gospodarce.

    Takiej ulgi chcą Grecy. Gdy w Argentynie ogłaszano bankructwo, w parlamencie wiwatowano. Ludzie na ateńskich ulicach też mówią o plajcie jak o wybawieniu. Grecy są przekonani, że bankructwo, chociaż w pierwszej fazie bolesne, będzie lepsze niż utrzymujący się od pięciu lat koszmar nazywany polityką oszczędnościową. Jej najbardziej wymownym chyba odzwierciedleniem jest wzrost liczby samobójstw o ponad jedną trzecią. Ze strony społeczeństwa przyzwolenie na bankructwo istnieje. Podobnie, jak kilkanaście lat temu w Argentynie, Międzynarodowy Fundusz Walutowy uznawany jest tu za potwora, a narzucane przez niego reformy i cięcia za kopanie leżącego.

    Pytanie, czy model argentyński jest do wykorzystania w Grecji? Wydaje się, że tak, ale przy założeniu wyjścia Grecji ze strefy euro. Ateny, podobnie jak niegdyś Buenos Aires, również nie mogą obniżyć wartości swojej waluty. Dopiero przejście na drachmę, spowodowałoby jej dużą dewaluację, dzięki czemu eksport grecki, podobnie jak niegdyś argentyński, stałby się konkurencyjny dla zagranicy. Długi zapewne udałoby się obciąć, bo są zbyt duże, aby mogły zostać spłacone. Aby odzyskać jakiekolwiek pieniądze od bankruta, wierzyciele mogliby pójść na ustępstwa, jak było w przypadku Argentyny. Problemem pozostaje to, że większość Greków, jak i grecki rząd, chcą pozostać w strefie euro. W takim wypadku argentyńskie tango w wydaniu Zorby może się skończyć bolesnym upadkiem na parkiet.

Leave a Reply