Chińczyk na wynos ****

Miła niespodzianka. Argentyńska komedia - wyciszona, operująca w niskich rejestrach (w nieco podobnym stylu jak filmy Akiego Kaurismakiego), z odniesieniami do tragedii - bardzo ludzka. Nowych lądów nie odkrywa, jest ciut za przewidywalna, ale ogląda się ją z dużą przyjemnością.

Jej bohaterem jest Roberto (Darin z oscarowego "Sekretu jej oczu"), 50-letni samotnik, mruk i mizantrop, właściciel niewielkiego sklepiku z artykułami metalowymi na przedmieściach Buenos Aires. Roberto prowadzi uregulowany tryb życia i nie widzi w nim miejsca dla innej osoby - uparcie odrzuca awanse ładnej i sympatycznej Marii (Santa Ana), z którą miał kiedyś romans. Jego hobby jest zbieranie wycinków z prasy o nieprawdopodobnych, "niemożliwych", a jednak wydarzających się historiach, które utwierdzają go w przekonaniu o zasadniczej absurdalności życia. I oto pewnego dnia - tu idę na duże uproszczenia - znajduje na ulicy bezdomnego Chińczyka Juna (Huang) i przygarnia go do swojej samotni...

Potem nieraz przyjdzie mu żałować tego odruchu serca: pobyt Juna pod jego dachem, z założenia krótkotrwały, bardzo się przedłuża. Wspólne mieszkanie nie jest oczywiście łatwe, i to nie tylko dlatego, że gospodarz i jego "lokator" nie mogą się porozumieć (Jun nie zna hiszpańskiego, a Roberto, co zrozumiałe, chińskiego). Roberto po prostu źle znosi towarzystwo innych ludzi, a z drugiej strony to człek poczciwy - nie ma sumienia wyrzucić Juna za drzwi (Darin te sprzeczne emocje fantastycznie wygrywa mimicznie - w ogóle jest to aktor pierwsza klasa). Stara się go pozbyć, angażuje się w poszukiwania stryja Juna, do którego ten przyjechał itd., ale nie przynosi to rezultatów. A jednocześnie nowa sytuacja wpływa na jego postrzeganie świata.

"Chińczyk na wynos" jest ciepłym, zabawnym i wdzięcznym filmem o życiowej przemianie. Bardzo dobrze zagranym, a wcześniej inteligentnie napisanym. Przekleństwem wielu powstających dziś scenariuszy jest to, że ich autorzy - dla mocniejszego efektu, podkręcenia dramaturgii itd. - nakazują swoim postaciom zachowywać się nielogicznie, sprzecznie z ich interesami, albo wybierać skomplikowane rozwiązanie, gdy najprostsze leży przed nosem. Tu tego nie ma - bohaterowie filmu postępują celowo i racjonalnie. Nic nie robi się na siłę, a jest śmiesznie. Jest tu również sporo pozornie nieistotnych, a później sensownie się tłumaczących szczegółów (czemu np. Roberto odmawia przyjęcia w prezencie kompletu brytyjskich wierteł?). Widać, że film zrobił człowiek, który myśli, a nie jest to zjawisko wcale takie częste, zwłaszcza w przypadku komedii. Wydaje się, że podziela on pogląd, że życie jest zdolne stwarzać sytuacje tak absurdalne i niedorzeczne, że nie wymyśliłby ich żaden, nawet wychowany na Monty Pythonie, scenarzysta. Jun jest ofiarą jednej z takich "historii niemożliwych", jakie kolekcjonuje Roberto - o czym my, widzowie, wiemy już z prologu. Wydarzyła się ona naprawdę i posłużyła za inspirację do filmu. Nie zdradzę oczywiście, na czym polegała, ale jedno mogę powiedzieć: jest naprawdę smaczna.

Leave a Reply