Lewicowa prezydent Argentyny Cristina Kirchner ma ostatnio same zgryzoty. Papieżem został obrany Argentyńczyk, Międzynarodowy Fundusz Walutowy oskarża jej rząd o manipulowanie danymi gospodarczymi, w ubiegłym miesiącu w Buenos Aires protestowało przeciw jej polityce milion osób. Argentyńska gospodarka ma się zaś coraz gorzej.
Szacowany przez prywatnych ekonomistów i międzynarodowe instytucje poziom inflacji w Argentynie wynosi 30 proc., czyli trzy razy więcej, niż podaje rząd w swoich statystykach, niechętnie zresztą prezentowanych – do tego stopnia, że argentyński minister gospodarki w jednym z wywiadów jak ognia unikał precyzyjnej odpowiedzi na pytanie o poziom inflacji. Za dolar na czarnym rynku trzeba obecnie płacić dwa razy więcej, niż wynosi kurs oficjalny, szara strefa obejmuje już zaś co najmniej jedną trzecią argentyńskiej gospodarki.
Do „dokonań” prezydent Kirchner należy m.in. znacjonalizowanie funduszy emerytalnych, argentyńskich linii lotniczych oraz aktywów hiszpańskiego koncernu naftowego Repsol. Nałożone zostały również ograniczenia w wymianie walut i przepływie kapitałów, próbowano zamrażać ceny w supermarketach. Jednym z ostatnich pomysłów lewicowego rządu był zakaz reklamy żywności, który miał uderzyć w finansowanie niezależnej i opozycyjnej prasy.
Rozwiązania te były już wcześniej praktykowane w Wenezueli pod rządami Hugo Chaveza. Znalazły wyraz również w polityce argentyńskiego rządu, ponieważ do ścisłego otoczenia prezydent Kirchner należą jej syn Maximo i członkowie grupy La Campora, byli lewicowi aktywiści studenccy i wyznawcy ideologii marksistowskiej.
W celu przechwycenia znajdujących się w rękach prywatnych oszczędności szacowanych na 40 mld dolarów, rząd zaproponował wymianę tych środków na dolarowe certyfikaty rządowe lub obligacje dolarowe firmy YPF – znacjonalizowanego koncernu naftowego. Strumień tak uzyskanych pieniędzy miałby służyć ożywieniu rynku nieruchomości, budownictwa oraz przemysłu energetycznego. Argentyńczycy dlatego jednak wolą trzymać pieniądze w przysłowiowej skarpecie, ponieważ nie mają zaufania do własnego państwa, pamiętają bowiem jeszcze jego bankructwo sprzed dekady. Po wtóre, nieobliczalny rząd, który w pogoni za oszczędnościami decyduje się na coraz bardziej kuriozalne ataki na własność prywatną, nie sprawia wrażenia wiarygodnego emitenta, który wykupi wypuszczone przez siebie obligacje.
Tomasz Tokarski
Źródło: obserwatorfinansowy.pl