W niedzielę 18 stycznia w apartamencie w luksusowej dzielnicy Buenos Aires znaleziono zwłoki 51-letniego prokuratora Alberta Nismana. Leżał na podłodze w łazience w kałuży krwi; miał dziurę po kuli w czaszce, obok leżał pistolet marki Bersa. Od 10 lat Nisman prowadził śledztwo w sprawie największego zamachu terrorystycznego w dziejach Argentyny: wysadzenia budynku wspólnoty żydowskiej w 1994 r. Następnego dnia Nisman miał wystąpić w parlamencie z oskarżeniem prezydent Cristiny Fernandez i szefa dyplomacji Hectora Timermana o zacieranie śladów udziału Iranu w tej zbrodni.
Argentyna nie może wyjść z szoku. Tysiące ludzi wylegają na ulice, żądają wyjaśnienia tajemniczej śmierci prokuratora. O jego zarzutach wobec rządu było głośno kilka dni przed śmiercią: Nisman opowiadał o nich w mediach. Samobójstwo zatem czy polityczne zabójstwo?
Pierwszą, najbardziej naturalną hipotezą było samobójstwo – brak śladów włamania, walki czy szamotaniny. Ale opozycja rzuciła sugestię, że zdrowy człowiek u szczytu kariery, mający swoje pięć minut, nie mógł się zabić. Kto więc zabił? Czy ci, których miał oskarżyć?
Według rodziny Nisman nie zdradzał oznak depresji czy załamania. Na dzień przed śmiercią, na jego prośbę, kolega z prokuratury przyniósł mu do mieszkania pistolet (to karalne do sześciu lat więzienia). Do czego ta broń? Żeby w razie czego mógł obronić córki (które zresztą z nim nie mieszkały).