Z o. Jerzym Jackiem Twarogiem OFM, rektorem Polskiej Misji Katolickiej w Argentynie, rozmawia Piotr Falkowski
Jak Ojciec zapamiętał księdza kardynała Jorge Mario Bergoglio z osobistych spotkań z nim?
– Dwa razy mianował mnie rektorem polskiej misji. W 2007 r. i w ubiegłym roku. Spotykałem się z nim wielokrotnie. Nasza misja organizowała argentyńskie uroczystości związane z osobą Jana PawłaII. Najpierw w 2005 r., gdy odchodził do Domu Ojca, a potem w 2011 r. w katedrze w Buenos Aires kardynał Bergoglio odprawił Mszę św. dziękczynną z okazji beatyfikacji naszego rodaka. Uczestniczył w niej cały korpus dyplomatyczny krajów Unii Europejskiej. W naszym domu niestety nie był. Raczej my się do niego garnęliśmy. Ale co roku odbywają się Msze św. dla wszystkich wspólnot imigrantów, które odprawiał. Także gdy byli w Buenos Aires polscy hierarchowie, to organizowałem spotkania z kardynałem. Nie miałem może takiego kontaktu z arcybiskupem Buenos Aires, jak ma kapłan ze swoim biskupem, bo nasza misja ma siedzibę na przedmieściach stolicy i to jest już inna diecezja (San Martín), ale znał mnie i ja też go znałem.
Uważam, że to wielka osobowość, a przy tym człowiek niezwykle uduchowiony, bardzo rozmodlony. Zawsze przed wyjściem ze spotkania mówił: „Pomódl się za mnie”. Tak jak w dniu wyboru z loggii bazyliki na Watykanie zwrócił się do zgromadzonego ludu. To jest coś, co on czynił zawsze.
To samo mówią moi poprzednicy w posłudze rektora. To nie jest arcybiskup i kardynał biurowy, papierkowy, tylko prawdziwy duszpasterz, który był z ludźmi i dla ludzi. Można go było po prostu spotkać na ulicy, przy kiosku z gazetami, u fryzjera. Odwiedzał szpitale, więzienia, różne miejsca trudnego doświadczenia cierpienia. To po prostu człowiek ludu Bożego Argentyny. Jego duchowość opiera się na prostocie, pokorze i modlitwie. Myślę, że będzie Papieżem charyzmatycznym, bardzo przypominającym Jana Pawła II.
Ojciec Święty jest jezuitą, ale chyba ma w sobie wiele cech franciszkańskich.
– O tak! Dokładnie. Jest pod „banderą” jezuicką, ale jego duch jest typowo franciszkański. To wszyscy widzieliśmy już w dniu wyboru. On jest tym świętym Franciszkiem naszych czasów, nowym Biedaczyną z końca świata.
Co było najważniejszym tematem jego nauczania jako arcybiskupa Buenos Aires
i prymasa Argentyny?
– To jest prawdziwy pasterz. Musiał zajmować się sprawami społecznymi narodu Argentyny. Nie mogło więc to być tylko wyjaśnianie Pisma Świętego, ale również stawanie w obronie praw człowieka, życia ludzkiego od poczęcia. Bardzo go bolało, gdy Argentyna, jako jedyny kraj Ameryki Łacińskiej, przyjęła ustawę o związkach partnerskich, w tym homoseksualnych. Bardzo zdecydowanie mówił o tym deptaniu moralności w świecie laickim. Dużo miejsca poświęcał problematyce rodziny i wychowania. To będzie z pewnością Papież rodziny.
Już bł. Jan Paweł II, a potem Benedykt XVI mówili o Afryce i Ameryce Południowej jako nadziei Kościoła. Wiadomo, katolicyzm jest tu młody, żywiołowy. Co może zaproponować reszcie świata?
– Mówili też o tym kardynałowie przed konklawe. Słychać coraz więcej głosów o nowych płucach Kościoła w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Myślę, że jest w tym dużo prawdy. Tutejszy Kościół ma swój styl modlitwy, Liturgii, zupełnie inny niż w Europie. To Kościół rozmodlony, rozśpiewany, roztańczony, powiedziałbym, że bardziej instrumentalny niż organowy. Kościół w Ameryce Południowej jest bardzo podobny prawie we wszystkich krajach. Jesteśmy razem i mało się różnimy. To będzie na pewno bardzo widoczne latem na spotkaniu z Papieżem podczas Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro. Tam Ameryka Łacińska, jak myślę, pokaże, jaka jest i że kardynałowie mieli rację…
A co jest dla Kościoła w Ameryce Łacińskiej największym wyzwaniem, problemem?
– Nie można ukryć, że dotyka go laicyzacja społeczeństwa. Problemem jest brak powołań kapłańskich i zakonnych. Mam nadzieję, że wybór kard. Bergoglio i osobowość Papieża Franciszka sprawią, iż obudzą się te powołania i zaczną wybierać drogę kapłańską i zakonną. Tak jak to się stało w Polsce w latach 80. po wyborze ks. kard. Karola Wojtyły. Społeczeństwo Ameryki Łacińskiej jest w swojej masie ubogie i jest to problem trudny do zlikwidowania. Rządy się zmieniają, a dzielnice slumsów wciąż otaczają wielkie miasta, czego nie ma nigdzie w Europie, ale przecież nędza i ubóstwo jest wszędzie i nie da się ich zupełnie wyeliminować. To, że tu przyjmuje to taką formę, że są te slumsy, fawele, różne villas miseras, może wynikać z warunków geograficznych i klimatycznych. Kościół oczywiście nie stał i nigdy nie będzie stał z boku, tym bardziej przy tym Papieżu. Tu właśnie słychać doniesienia, że po wyborze Franciszka wielka radość wybuchała w Villa31, dzielnicy największej biedoty i nielegalnych imigrantów. Cieszyli się, że Ojcem Świętym jest ktoś, kogo znają, kto ich odwiedzał. W całej Ameryce Łacińskiej trudnym wyzwaniem dla Kościoła są też sekty.
Czy Argentyna to wciąż misje, czy już po prostu kraj chrześcijański?
– To zależy od prowincji. Argentyna ma powierzchnię połowy Europy. Sama prowincja Buenos Aires jest wielkości Polski. W poszczególnych częściach tego wielkiego kraju jest różna sytuacja, inny model życia ludzi, niemal inna kultura. My, polscy franciszkanie, mamy drugi dom w prowincji Misiones na północy kraju. To tam, gdzie są słynne redukcje jezuickie, wodospady Iguazú i polskie miasto Wanda. Tam nasi bracia z parafii Puerto Libertad mają nabożeństwa polskie w Wandzie, a poza tym obsługują dziesięć kapliczek w dżungli, w wioskach indiańskich. To jest niewątpliwie praca misyjna. A inaczej jest w dużych miastach czy u naszego rodaka, ks. bp. Józefa Słabego w Esquel, gdzie jest po prostu normalne duszpasterstwo Kościoła katolickiego w Argentynie.
Jak wyglądają w Argentynie stosunki państwa z Kościołem katolickim?
– Mamy czasy tzw. kirchneryzmu. Od nazwiska Néstora Kirchnera, prezydenta w latach 2003-2007, i obecnie rządzącej jego żony Cristiny Fernández de Kirchner. Najdelikatniej mówiąc, ks. kard. Bergoglio nie był bliski sercu pani prezydent. Powiedziałbym, że głowa państwa była z własnej woli oddzielona od jego duchowego pasterza, bo on, jak ojciec, kiedy widział, że jego dzieci błądzą, interweniował, i to bardzo mocno. Kościół cieszy się w Argentynie wolnością, ale ustawodawstwo nie zmierza w kierunku prawdziwej troski o człowieka, szczególnie słabszego, ubogiego.
Czym Polonia argentyńska różni się
od społeczności naszych rodaków w Europie i USA?
– Ostatnia fala emigracyjna Polaków do Ameryki Łacińskiej przybyła po drugiej wojnie światowej. To byli przede wszystkim żołnierze II Korpusu gen. Andersa. Od tego czasu minęło już prawie 70 lat, więc obecnie ci emigranci albo są bardzo podeszli w latach, albo nie żyją. Kiedy my, duszpasterze, pracujemy z Polakami, to mamy na myśli Polaków urodzonych w Argentynie, wnuków i prawnuków emigrantów. Jest ich w Argentynie 250-300 tysięcy. To nie jest mało, ale po polsku mówi zaledwie 10-15 procent z nich. Dlaczego? Ci emigranci to byli głównie żołnierze, a więc prawie sami mężczyźni. Po wojnie żenili się z Argentynkami, Włoszkami, Hiszpankami.
W takich warunkach bardzo ciężko było zachować język polski w kolejnych pokoleniach. Dzieci i wnuki wspaniale pielęgnują polskie tradycje, zwyczaje, kulturę, mają świadomość swojej polskości, kochają Polskę, ale z językiem jest gorzej. Tak jest w całej Ameryce Południowej. Polonia argentyńska jest dość aktywna, mamy kilka ośrodków duszpasterskich i kulturalnych. Są polskie szkółki polonijne, działa harcerstwo dla różnych grup wiekowych, jest przy naszej misji polski dom spokojnej starości, są polskie kluby. Działają po całej Argentynie rozmaite polskie towarzystwa. Tak więc, pomimo słabej znajomości języka, tradycję, którą przywieźli ich rodzice i dziadkowie, argentyńscy Polacy zachowali. My, polscy księża, też staramy się to podtrzymywać i wspierać.
Może nie ma tu pełnej analogii z Polonią,
ale przecież Ojciec Święty też jest synem imigranta.
– Oczywiście. To przecież pół-Włoch. Jego ojciec przyjechał z Włoch do pracy na kolei. A matka była Argentynką, ale też z włoskimi korzeniami. W Buenos Aires żyje jego siostra. Może przez to, że pochodzi z rodziny imigranckiej, Papież bardzo ich kochał, rozumiał. Lubił też Polaków. Poza tym rozumiał, jak wielki jest wkład w ewangelizację i duszpasterstwo Argentyny kapłanów z zagranicy, między innymi z Polski. Na całym kontynencie pracuje przynajmniej tysiąc polskich kapłanów, w Argentynie jest nas stu, w Brazylii – 280.
Argentyna to kraj imigrantów.
– Tak, to prawda. W Argentynie, żeby spotkać rodowitego Argentyńczyka, trzeba mieć szczęście. Argentyna jest bardziej imigracyjna niż sąsiednia Brazylia. Poza tym do Argentyny przybywali raczej ludzie biali, w Brazylii więcej jest czarnych. Tu mocna jest imigracja włoska, hiszpańska, a także niemiecka.