Kolejnymi pańskimi mistrzostwami świata były te w Hiszpanii. Mimo panującego wówczas w Polsce stanu wojennego był to chyba najradośniejszy mundial z tych dziesięciu, bo zakończony sukcesem biało-czerwonych?
Turniej z Polakami jest zupełnie inny niż ten, na którym brakuje naszych. My żyjemy tą reprezentacją, a zawody nabierają biało-czerwonego kolorytu. W Hiszpanii piłkarze powtórzyli sukces drużyny Kazimierza Górskiego z 1974 r., zajmując trzecie miejsce. Pamiętam, że miałem świetny kontakt z zawodnikami Antoniego Piech-niczka. Ze względu na stan wojenny kontakt z krajem był utrudniony, a my mieliśmy całodobowe łącze z rozdzielnią radiową, więc piłkarze przychodzili do nas, by za naszym pośrednictwem łączyć się z domami. Byłem takim powiernikiem domowych radości czy kłopotów, bo wychodząc z tego pokoju radiowego, tym wszystkim, co działo się w ich rodzinach, się dzielili. Dzięki temu byłem jedynym dziennikarzem, który wszedł do autokaru po słynnym spotkaniu ze Związkiem Radzieckim, które dało nam awans do najlepszej czwórki świata. W archiwum Polskiego Radia jest pewnie gdzieś jeszcze ta taśma, na której słychać śpiewy drużyny i tę wielką radość z wyeliminowania Wielkiego Brata. Pamiętam, że były nawet tańce, ale one się nie nagrały. (śmiech)
Biało-czerwoni pojechali jeszcze na kolejny mundial do Meksyku, który zakończył się dużo gorszym wynikiem niż ten w Hiszpanii, a pan miał swój udział w słynnej klątwie Piechniczka, który obwieścił, że na kolejny udział w MŚ przyjdzie nam bardzo długo poczekać, bo słowa te padły w przeprowadzanym przez pana pomeczowym wywiadzie w studio TVP.
Miałem ogromne obawy, czy w ogóle dojdzie do tej rozmowy, bo na stadionie w Guada-lajarze, gdzie przegraliśmy 0:4 z Brazylią i odpadliśmy z mundialu w 1/8 finału MŚ, studio unilateralne było w zupełnie innej części niż stanowiska komentatorskie, a gości na miejsce doprowadzał oficer prasowy FIFA. Zbyszek Boniek obiecał mi wcześniej, że przyjdzie. Był też trener Piechniczek. Obaj w tej rozmowie na antenie stwierdzili, że życzą następnym polskim drużynom, żeby osiągnęli w mundialu tyle co oni. No i wykrakali, bo na następny awans Polaków do finałów MŚ przyszło nam czekać aż 16 lat.
Jak wyglądały trzy kolejne turnieje bez udziału biało-czerwonych?
Na pewno dla nas, jako Polaków, były smutniejsze, bo brakowało nam obecności naszej reprezentacji. We Włoszech w 1990 r. większość spotkań komentowałem ze Zbyszkiem Bońkiem i pamiętam, że co chwilę musieliśmy się zatrzymywać, bo ciągle ktoś chciał od Zibiego autograf, zdjęcie. W trakcie tego mundialu razem z grupą polskich dziennikarzy miałem zaszczyt uczestniczyć w Rzymie w spotkaniu z Janem Pawłem II i bardzo przeżyłem tę audiencję u naszego papieża. Cztery lata później w USA był taki mundial piknikowy. Byłem zdziwiony tym, że kibice przyjeżdżali na mecz, wyjmowali ze swoich pikapów przenośne grille, rozkładali je i smażyli te swoje steki. Tak to wyglądało przez cały turniej. W 1998 r. we Francji szok, zresztą chyba nie tylko ja, przeżyłem przed samym finałem, gdy okazało się, że w składzie Brazylii nie ma Ronaldo. Wszyscy zaczęliśmy szukać brazylijskich dziennikarzy, żeby dowiedzieć się, o co chodzi, ale oni też nic nie wiedzieli. Potem drużyna "Canarinhos" wyszła na rozgrzewkę i Ronaldo pojawił się na murawie. Do dziś mam oba protokoły z tego meczu - z Ronaldo i bez. Okazało się jednak, że jego obecność nie miała większego znaczenia, bo Francja wygrała mundial w wielkim stylu.