Z księdzem Ireneuszem Kliche spotkaliśmy się dzień po jego powrocie z Rzymu, gdzie był na mszy inaugurującej pontyfikat nowego papieża. Od listopada jest wikarym w parafii w Rogowie. Trafił tu niejako w trybie awaryjnym. Poprzedni wikary uległ wypadkowi i konieczne było zastępstwo. To jego pierwsza polska placówka po wieloletniej przerwie. Ks. Kliche jest bowiem misjonarzem. Od 2004 roku do maja 2012 przebywał na misjach w Argentynie.
Z Wielopola do Argentyny
Jako ministrant służący do mszy w parafii w rybnickim Wielopolu poznał misjonarza służącego na misjach w Brazylii. Wtedy sam również zapragnął pojechać na misje. Jego droga do kapłaństwa była nieco dłuższa niż w przypadku większości kapłanów. Po szkole średniej najpierw studiował na cywilnej uczelni. Na KUL-u ukończył prawo kanoniczne. Dopiero potem poszedł do seminarium. - Kilka lat się wahałem. Miałem napisane podanie do seminarium, ale było schowane w szufladzie. Musiałem do tej decyzji dojrzeć – wyjaśnia ks. Ireneusz Kliche. Po ukończeniu seminarium wiedział, że chce zostać misjonarzem, najpierw jednak został wikarym. Misjonarskie plany spełniły się 5 lat po ukończeniu seminarium. Spędził rok w ośrodku formacyjnym dla misjonarzy w Warszawie, w którym uczył się języków obcych i rozmawiał z doświadczonymi misjonarzami, przebywającymi akurat na urlopach. W końcu został skierowany na misje. Ale nie do Brazylii, gdzie zamierzał trafić, a do Argentyny, w której akurat brakowało rąk do duszpasterskiej pracy. W każdym razie również do Ameryki Łacińskiej, więc był zadowolony, że wreszcie ruszył do misyjnej służby Bogu i bliźnim.
Piłka zamiast lekcji
Trafił do Juan Jose Castelli, 1200 km na północny zachód od Buenos Aires. W parafii terytorialnie obejmującej obszar o wielkości 1/3 Polski działało już dwóch polskich kapłanów – ks. Henryk Pawełek i ks. Zbigniew Kozioł. Argentyna, która wydaje się krajem cywilizowanym odkryła przed młodym misjonarzem swoje dzikie oblicze. - W samym miasteczku gdzie znajdowała się nasza baza nie było źle. Ale moim zadaniem były odwiedziny wiernych poza miasteczkiem, żyjących na terenach leśnych. Wyjeżdżałem więc terenowym autem na trzy tygodnie, odwiedzając kolejne kapliczki – opowiada. Do braku asfaltowych dróg, braku bieżącej wody, lepianek z gliny można było się jakoś przyzwyczaić. Najbardziej doskwierał upał. - Cokolwiek by człowiek nie robił i tak był cały spocony – mówi. W Argentynie zwrócił uwagę na to, że jest ona krajem olbrzymich kontrastów i niewykorzystanych szans. - Z jednej strony wielkie miasta wyglądające jak te w Europie, tyle że otoczone wciąż rosnącymi dzielnicami biedy. Z drugiej strony biedna prowincja, o której władze przypominają sobie tylko na czas wyborów. Kolejni politycy potrafią przejechać setki kilometrów lasu, obiecać poprawę warunków życia byle tylko pozyskać głosy. I zaraz po głosowaniu zapomnieć o wyborczych obietnicach. A Argentyńczycy dają się na to nabierać. To poniekąd efekt kiepskiej edukacji. Lekcje wyglądają zazwyczaj tak, że przez cały dzień uczniowie grają w piłkę. I są zadowoleni. Zadowolony jest również nauczyciel, który nie musi się wysilać. Brak społecznej kontroli powoduje, że klasa polityczna się nie wysila. A przecież Argentyna mogłaby być bardzo zamożnym krajem bo ma wszystko – opowiada ks. Kliche.
Zaskoczenie i radość wyborem kardynałów
W czasie 8 lat spędzonych w Argentynie kilka razy spotkał na swej kapłańskiej drodze kardynała Jorge Mario Bergoglio, wtedy metropolitę Buenos Aires i prymasa Argentyny. Po raz pierwszy na spotkaniu kapłanów w Cordobie, na którym obecny był również kardynał Bergoglio. Kolejny raz kiedy wyświęcany był biskup prowincji, w której pracował ks. Kliche. Kardynał Bergoglio odwiedził również prowincję Cacho z okazji jubileuszu tamtejszego seminarium duchownego. Ks. Ireneusz nie spodziewał się, że konklawe może wybrać go na papieża. - Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Duch Święty tak jednak pokierował kardynałami, że dokonali takiego wyboru. Kiedy usłyszałem jak po słowach habemus papam kardynał ogłaszana nazwisko Bergoglio byłem niesamowicie zaskoczony. Zrobiło mi się niesamowicie ciepło. Wszak papieżem został człowiek, którego spotkałem i słuchałem w dalekiej Argentynie – opowiada o swoim zaskoczeniu ks. Ireneusz. Jego zdaniem papież Franciszek jest kapłanem nieco innego formatu niż tego spodziewano po nowym papieżu, szczególnie w Europie. - Jest człowiekiem niesamowicie otwartym i skromnym. Jego podejście do wielu spraw świadczy o tym, że chce będzie bardziej sługą niż wodzem Kościoła. No i ma dobry kontakt z publiką. A przy tym jest świetnie wykształcony. Przecież to jezuita, a więc przedstawiciel zakonu, którego członkowie należą do najlepiej wykształconych w kościele – opowiada o swoich wrażeniach ze spotkań z kardynałem Bergoglio. Dlatego z pewnością jest świadom wyzwań stojących przed Kościołem. I tego, jak bardzo liczą na niego Argentyńczycy. - Rozmawiałem po konklawe ze swoimi argentyńskimi znajomymi. Niesamowicie cieszą się z tego wyboru. I mają nadzieję, że dzięki papieżowi Argentyna trochę się podźwignie – kończy ks. Ireneusz Kliche.
Artur Marcisz