2013-03-12 16:55
Źródło:
Reakcje na wynik referendum na Wyspach Falklandzkich były do przewidzenia. Kiedy ogłoszono wynik - 98,8% za zachowaniem statusu brytyjskiej posiadłości zamorskiej - w Port Stanley zapanowała patriotyczna euforia, w Londynie - staysfakcja, a w Buenos Aires skwitowano referendum wzruszeniem ramion.
Dla mieszkańców archipelagu wynik był wiadomy z góry - ważniejsza była frekwencja. Wyniosła ona 90% i dowiodła, że probrytyjskie stanowisko jest powszechne. Premier David Cameron stwierdził, że trudno o silniejszy sygnał dla Argentyny. Ale gubernator Falklandów, Nigel Haywood nie był pewien, czy dotrze on do Buenos Aires: "Fantastyczny wynik. Nie zmieni stanowiska Argentyny, ale może reszta świata powinna zacząć na to patrzeć inaczej" - powiedział.
Dochodząc swoich praw do archipelagu, Argentyna stawia na rezolucje ONZ. Ale teraz - podkreślają brytyjscy komentatorzy - wpadła we własne sidła, bo Karta Narodów Zjednoczonych stawia na najwyższym piedestale samostanowienie narodów. Buenos Aires upiera się jednak, że przyszłość archipelagu to dwustronna kwestia do załatwienia między Argentyną a Wielką Brytanią, bez udziału żadnej strony trzeciej. Były senator Rodolfo Terragano znalazł oryginalną interpretację referendum. Jak pisał dziś w argentyńskiej prasie: "Wielka Brytania nie może dalej twierdzić, że mieszkańcy Falklandów to trzecia strona w konflikcie. Przecież Wyspiarze zadeklarowali się jako Brytyjczycy".
Informacyjna Agencja Radiowa(IAR)Grzegorz Drymer/Londyn/em/
Grzegorz Drymer
Założ konto osobiste z kartą i graj o 100 000 zł!
Dodaj komentarz
Komentarze do artykułu
Open all references in tabs: [1 - 3]