W europejskiej debacie o strefie euro nie brak jest scenariuszy wystąpienia z niej niektórych państw. Snucie takich planów nie jest wyłącznie domeną krajów upadających – jak Grecja – skoro scenariusz opuszczenia Europejskiej Unii Walutowej (EMU) rozważa bogata Finlandia.
Najpierw był „Grexit” – pomysł na uzdrowienie sytuacji zarówno w Grecji, jak i w eurozonie poprzez wymuszenie na Grecji rezygnacji ze wspólnej waluty i powrót do drachmy (lub neodrachmy). Dla niektórych był to pomysł na usunięcie „ropiejącego wrzodu zatruwającego organizm EMU”.
Pozbycie się Grecji miało także uchronić pozostałe kraje strefy od przeciążenia kosztami ewentualnej pomocy dla tego kraju.
Argentyńskie analogie
Byli także inaczej motywowani zwolennicy „Grexitu”. Wskazywali oni, że Grecy, pozostając w EMU, pozbawieni są silnego narzędzia do pchnięcia gospodarki na ścieżkę wzrostu. Przywoływano przy tej okazji przykład Argentyny. W swoim czasie miała ona „coś w rodzaju wspólnej waluty” z USA. Argentyńskie peso było sztywno związane z amerykańskim dolarem. Rozwiązanie takie było korzystne, gdy głównym problemem kraju była silna inflacja oraz odzyskiwanie zaufania inwestorów zagranicznych. Zapewniło ono Argentynie łatwy dostęp do kredytów zarówno w bankach amerykańskich, jak i innych krajów.
Okazało się jednak, że gdy kurs dolara zwyżkował wobec europejskich i azjatyckich walut, eksport Argentyny stawał się coraz mniej konkurencyjny, a dobra importowane coraz tańsze na rynku krajowym. Zaczął narastać deficyt w obrotach Argentyny z zagranicą, a w ślad za tym rósł jej dług publiczny.
USA i Międzynarodowy Fundusz Walutowy zareagowały na tę sytuację oferując pożyczki, jednocześnie domagając się cięć deficytu i długu publicznego. Rezultaty tych posunięć były opłakane. Kraj pogrążał się w recesji, dług publiczny nie malał. A nie mógł maleć, skoro w recesji, gdy spada dochód narodowy, a rośnie bezrobocie i ubóstwo, dług „rodzi się” automatycznie w wyniku spadku wpływów podatkowych i wzrostu koniecznych wydatków socjalnych. Polityka rządu prowadzona „za poradą” MFW i Departamentu Skarbu USA skutkowała zmniejszaniem tego, czego w recesji najbardziej brakuje: efektywnego popytu. Bo w recesji problemem nie są zdolności produkcyjne gospodarki, lecz możliwości sprzedaży wytworzonych towarów.
Po kilku latach Argentyna zdecydowała się na krok radykalny: zerwała powiązanie swojej waluty z dolarem, dokonała jej głębokiej dewaluacji i podjęła negocjacje z wierzycielami. Pierwsze reakcje rynków finansowych były bardzo krytyczne, jednak terapia w postaci dewaluacji zaczęła dawać efekty. Eksport towarów argentyńskich ponownie stał się konkurencyjny i niebawem gospodarka zaczęła wykazywać oznaki ożywienia. Wierzyciele w większości przyjęli wynegocjowane warunki spłaty długów. Przez kolejnych kilka lat Argentyna była jednym z najszybciej rozwijających się gospodarczo krajów świata.
Nic dziwnego, że perspektywa „Grexitu” uważana była za niezły program ratunkowy dla gospodarki Grecji.
Sceptycy w krajach zamożnych
W Niemczech opinia publiczna była podzielona. Część społeczeństwa uważała, że należy „usunąć grecki wrzód”, inni tęsknili za „starymi dobrymi czasami” i postulowali powrót do niemieckiej marki. Silna marka w silnej gospodarce była przecież przez lata przedmiotem dumy Niemców oraz świadectwem odpowiedzialności politycznej społeczeństwa i rządu. Przypominano przy tej okazji, że „projekt euro” wymyślono dla „okiełznania Niemiec” i niedopuszczenia do ich gospodarczej dominacji w Europie. Problemem było – jak wyjść z Unii, skoro układy europejskie wyjścia z EMU nie przewidują, oraz jak to zrobić, by nie wywołać nadmiernego zamieszania, grożącego „tąpnięciem” gospodarki w wyniku reakcji inwestorów. Warto także nadmienić, że w Niemczech, zwłaszcza wśród elit politycznych, była też niemała grupa zwolenników utrzymania strefy euro i jej rozszerzania, a nie likwidacji. Byli to przede wszystkim ci politycy, którzy zarówno Unię Europejską, jak i unię walutową traktowali jako części projektu politycznego, mającego zaowocować utworzeniem w Europie w miarę jednolitego organizmu ekonomicznego i politycznego.
Dość nieoczekiwanie rok temu, gdy główny nurt sporu przebiegał wzdłuż linii „Grexit” czy wyjścia Niemiec z eurozony, pojawiła się koncepcja „Finxit”, czyli wyjścia Finlandii i zacieśnienia przez nią współpracy z krajami skandynawskimi – a więc ze Szwecją, która wprawdzie spełniła już warunki przystąpienia do euro, ale wstrzymuje swoją decyzję o przyjęciu euro, z Danią, która jest członkiem UE, ale w układzie z Maastricht zastrzegła, że do EMU nie wejdzie, oraz z Norwegią, która podpisała układ o współpracy z UE, ale do Unii Europejskiej nie przystąpiła. Nawiasem mówiąc, przykład Szwecji świadczy o tym, że mylą się ci, którzy twierdzą, iż po podpisaniu układu z Maastricht Polska ostatecznie zrzekła się możliwości decydowania o przystąpieniu do EMU. Szwedzi znaleźli furtkę: wprawdzie do EMU wchodzi się automatycznie po spełnieniu warunków, ale wcześniej trzeba przystąpić do ERM II (Mechanizmu Kursów Walutowych), który jest rodzajem obowiązkowego „przedsionka”. Kraje tam wchodzące zobowiązują się do ścisłego powiązania swojej waluty narodowej z euro, przy założeniu niewielkich odchyleń kursu. Po dwóch latach takiego „czyśćca” kraj przyjmowany jest do „raju” – EMU.
Północ wobec euro
Fińską koncepcję opracował zespół naukowy Banku Nordea. Wprawdzie zastrzegł, że „Finxit” nie ma poparcia większości Finów, ale z jakiegoś powodu zespołowi chciało się nad taką koncepcją pracować, a szanowany bank europejski uznał za słuszne opublikować ją pod swoim logo. „Wariant norweski” przewiduje dwuwalutowość: dalsze funkcjonowanie euro obok nowej waluty, zwanej markką. Od pierwotnego rozwiązania argentyńskiego różnił się tym, że relacja walut miała być określona przez Bank Centralny Finlandii tylko w pierwszym momencie – potem o kursie walut miał decydować rynek. Za główny problem w wypadku wyjścia z EMU raport uznaje „przerażenie inwestorów”, zwłaszcza zagranicznych i ich ucieczkę od lokat fińskich.
Raport Banku Nordea rozważa także inne możliwości dekompozycji sfery euro. W tym takie, w których odchodzą słabe kraje południowej „peryferii” oraz takie, w których zreformowane euro staje się wspólną walutą stabilnej i odpowiedzialnej Północy. W tym względzie twórcy Raportu Banku Nordea nie byli oryginalni, ponieważ w 2012 r. różne warianty częściowego lub całkowitego rozpadu EMU rozważane były na łamach poważnych czasopism europejskich i amerykańskich. Pod koniec 2012 r. debatę przerwało stanowcze oświadczenie Angeli Merkel, że trzeba bronić jedności strefy euro. Powszechnie uważano, że uczyniła to z obawy, iż pierwsze odejście z eurozony poda w wątpliwość istnienie nie tylko EMU i całego projektu politycznego jednoczenia Europy, ale może zagrozić dalszemu istnieniu Unii Europejskiej. Zwłaszcza skoro eksperci orzekli, że EMU można opuścić tylko w jeden sposób: występując z UE. Niebawem Unia ogłosiła przyjęcie kolejnego kraju, jeden z krajów UE zaś podtrzymał deklarację bezzwłocznego przyjęcia wspólnej waluty. Ukazały się opracowania dowodzące, że Niemcy w utrzymaniu strefy euro mają nie tylko „ogólnoeuropejski interes gospodarczo-polityczny”, ale i znacznie bardziej oczywisty własny interes gospodarczy.