W 2010 roku zadziwił wszystkich, wprowadzając niespełna 7-milionowy, zacofany gospodarczo i mentalnie, nawet jak na południowoamerykańskie warunki, Paragwaj do ćwierćfinału mistrzostw świata. Teraz może być świadkiem ostatecznego upadku tego, co zbudował, a co latami nieremontowane sypie się ze starości. W sobotę Argentyna gra z Paragwajem. Gerardo „Tata” Martino posyła swoją armadę z Leo Messim na czele na jedną z najsłabszych obecnie drużyn strefy CONMEBOL.
– Jestem dumny z tego, że kiedyś prowadziłem Paragwaj. Bez niego nie byłbym tu, gdzie jestem dziś – mówi Martino, dla którego świetna praca z „Guarani” stała się trampoliną do Barcelony, a dziś do argentyńskiej kadry. Sentymentów jednak nie może być. Niespodzianki raczej też nie. Argentyna nigdy nie przegrała meczu z Paragwajem na Copa America. Ba, nigdy nie przegrała swojego pierwszego meczu w tym turnieju z kimkolwiek. Po odejściu Martino kadra Paragwaju pogrążyła się w totalnym chaosie i w eliminacjach do MŚ 2014 zajęła ostatnie miejsce, nawet za Peru i Boliwią. Mimo to jej trzon nie zmienił się od czasów Martino. Obecny selekcjoner, Argentyńczyk Ramon Diaz stawia na tych samych graczy, co kiedyś „Tata”. Tylko że bohaterowie z RPA w międzyczasie mocno spróchnieli. Nelson Valdez, Roque Santa Cruz czy Lucas Barrios, kiedyś prześladowca Roberta Lewandowskiego w Dortmundzie, są już po trzydziestce.
– Diaz nawet nie zna piłkarzy z naszego kraju. To nie jest selekcjoner, jakiego potrzebuje Paragwaj. Nie jest kreatorem. Jego ludzie źle współpracują z drużynami młodzieżowymi – grzmi legenda paragwajskiej piłki Jose Luis Chilavert. I trudno się z nim nie zgodzić. Argentyna w próbie generalnej zgniotła jak jajko Boliwię 5:0. Ekipa Diaza, trenera skądinąd świetnego, ale nienawykłego do pracy u podstaw, zremisowała z Hondurasem 2:2. Paragwaj w najnowszym rankingu FIFA jest na 85. miejscu. Najniżej od ponad 20 lat.